SHERLOCK – ODCINEK 1 - STUDIUM W RÓŻU
Recenzja czy westchnienia Fangirl?
THE GAME IS ON
SHERLOCK –
ODCINEK 1 - STUDIUM W RÓŻU
W życiu recenzenta przychodzi kiedyś
taki moment, że trafia na coś, co bezgranicznie kocha i ubóstwia do tego
stopnia, że zaczyna się to zmieniać w chorobę psychiczną. I za ruskie Chiny nie
jest w stanie zrecenzować tego czegoś obiektywnie, albo chociaż porządnie i bez
spoilerów. Ja tak właśnie mam z serialem Sherlock BBC. Dobra, więc tak *wdech,
wydech*. Spróbujmy. Ale ostrzegam, będę spoilerować. I przez zboczenie zawodowe
będę trochę rozkminiać charakter i postępowanie bohaterów. Może ta notka (i
kolejne z następnymi odcinkami) będzie nawet ciekawsza dla tych, którzy
oglądali i wiedzą co i jak. Zobaczymy. Chyba. Nie wiem. Już mnie nosi.
Serial rozpoczynamy od
traumatycznych przeżyć i wspomnień doktora Johna Watsona. Był na wojnie, jako
lekarz-żołnierz, w Afganistanie. Został postrzelony i teraz jest zmuszony (się
jeszcze okaże) chodzić o lasce. Widzimy, jak ciężko to przeżywa, jak męczą go
koszmary i jak cierpi w samotności. Drogie panie, tak, wiem, wszystkie w tym
momencie chcemy go pocieszyć. Spotyka się z terapeutką, która poleca mu pisać
bloga. Ale to nie jest takie łatwe, psychika robi swoje, a samotne siedzenie w
czterech ścianach wcale nie pomaga. Wyjście? Znaleźć sobie współlokatora. I tak
trafiamy na Baker Street 221B i poznajemy Sherlocka Holmesa.
Sherlock to, jak sam siebie nazywa,
detektyw-konsultant, czyli jego pracą (to może nieodpowiednie słowo, bo nie
dostaje za to pieniędzy) jest pomoc policji w rozwiązywaniu zagadek
kryminalnych, gdyby ta z jakiegoś powodu sobie nie radziła (czyli ciągle). To
człowiek wyjątkowo specyficzny. Ma typowy czarny humor i kompletnie nie rozumie
ludzkich uczuć czy sentymentów. I nawet nie próbuje ich zrozumieć. Zdania jego
współpracowników ewidentnie pokazują, że jest z niego kawał dupka. On sobie z tego
nic nie robi. Ambicja, popisywanie się inteligencją i ciekawość czasem zwycięża
z jego niemal idealnym rozumem. Bo serca chyba nie ma (chociaż?). Widzimy, jak
bardzo bezczelny być potrafi i nie może nadziwić się, że ludzie nie myślą tak,
jak on. Bo ile można im tłumaczyć tak oczywiste rzeczy? I nie, nie jest
skromny. Ani trochę. Jednak Johnowi to wszystko nie przeszkadza. Jest
zachwycony umysłem nowego znajomego a i Holmes zaczyna się przy nim powoli
zmieniać…
Sprawa kryminalna (bo i taka musi
być, jeśli wciąż myślimy o Doyl’u, chociaż nie ma co ukrywać, że w tym serialu
fani skupią się raczej na osobowościach bohaterów, niż na pościgach) to trzy (a
konkretnie cztery – ku uciesze Sherlocka) samobójstwa (a może i nie?). Ofiar
teoretycznie nic nie łączy (przy czym „teoretycznie” nie zostało tu użyte
przypadkowo). My skupimy się na ostatnim z nich, a konkretnie na eleganckiej
pani odzianej w róż. Na miejsce przybywają Sherlock, który od razu zaczyna
doszukiwać się błędów policji i Watson, który po przebadaniu zwłok stwierdza,
że są martwe – i zaczyna się zabawa.
Sherlock wciąż nas zadziwia. Jak był
w stanie dotrzeć do tych wszystkich dziennikarzy? Jak umie rozpoznać po stanie
płaszcza skąd pochodziła ofiara (co w sumie wydaje się dość oczywiste, gdy już
nam to wyjaśni)? Jak wiele może odczytać z obdrapanego telefonu? I jak
udowodnić Johnowi, że jego problemy z nogą siedzą tylko w głowie? (Bo
postrzelony był, ale wcale nie w nogę). I ogólnie rzecz ujmując, John przy
Sherlock zapomina o swojej lasce (jakkolwiek głupio to brzmi). Chociaż trzeba
przyznać, że oglądając odcinek po raz drugi, wszystko nabiera sensu, odkrywamy
podwójne znaczenie każdego słowa, wszelkie zależności, o których wcześniej nie
mieliśmy pojęcia i pukamy się w czoło, dlaczego nie wpadliśmy na to od razu. I
ten jego dowcip. Humor, który czasem przeraża. Ale od początku wiemy, jaki to
będzie bohater. Wystarczyła pierwsza scena, w której patrzymy na niego z
perspektywy zwłok. Tak. Smacznego. Ogólnie rzecz biorąc to, co wyrabiają z nami
Moffat i Gatiss (czyli panowie reżyserowie, panowie scenarzyści, panowie
producenci i cała reszta, która wpakowała mnie w ten nałóg) jest nie do
opisania. Ich pomysły nie mają granic, a wiem, że z odcinka na odcinek będzie
tylko lepiej.
Bałam się, jak twórcom uda się
przenieść XIX-wiecznego detektywa do czasów współczesnych i ukazać wszystko w
formie serialu (nie wspominając, że każdy odcinek trwa 90 minut a dla mnie to i
tak za krótko). Jednak pokochałam sposób, w jaki z tego wybrnęli. Połączenie
kanonu Doyla z czasami dzisiejszymi, telefonami komórkowymi, laptopami i
plastrami nikotynowymi wydawało mi się początkowo niemożliwe, a jednak
doszczętnie mnie zachwyciło. To, co najbardziej mnie zaskoczyło, to oczywiście
pojawiające się na ekranie teksty smsów czy dedukcje – myśli Sherlocka.
Oszczędza nam to zbędnych i nudnych dialogów, a pozwala zanurzyć się w ten
niesamowity umysł i spróbować myśleć tak, jak on.
Marzę o takiej umiejętności dedukcji
(lub też abdukcji, bo podobno autor nieprawidłowo użył w kanonie słowa
„dedukcja”, ale tak już zostało i teraz na portalach robi się gorąco od kłótni
na ten temat). Serio. Zaczęłam się przyglądać koszykom w supermarketach i
zastanawiać się, jak może wyglądać osoba, która do niego podejdzie. Wybieram
dość długo herbatę i czekam, aż wróci właściciel by sprawdzić, czy miałam
rację. Albo obserwuję ludzi w autobusach i stawiam hipotezy na temat ich
zawodu, charakteru, rodziny i traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Aż mnie
czasem kusi, żeby podejść i spytać, czy miałam rację…
Może to trochę sztuczne, ale od razu
można zauważyć więź łączącą głównych bohaterów. Johna ewidentnie ciągnie do
niebezpieczeństwa, najwidoczniej tęskni za wojną. Wystarczy wspomnieć o
grożącym zagrożeniu, by już pojawił się u boku „świra”. Jeden jest gotów zabić
dla drugiego. A drugi nawet nie będzie próbował go wydać. Sherlock wyczuwa, że
wreszcie trafił na kogoś, komu skrzypce, godziny milczenia, czy wezwanie w
środku nocy z drugiego końca miasta tylko po to, by podać mu karteczkę ze stołu
nie przeszkadzają. Ta więź może jest za bardzo wyolbrzymiona jak na jeden dzień
ich znajomości, ale co tam. Czuję w tym moc. A postacie drugoplanowe, takie jak
Anderson (zaniżający IQ na całej ulicy), zakochana w Sherlocku Molly (od razu
to widać, nie oszukujmy się), Lestrade („uzależniony” od naszego detektywa) czy
Donovan (której stan kolan jest wyjątkowo podejrzany) dodają smaczku całej
historii.
W serialu wiele jest aluzji. Chyba
wiecie jakich. I serio, to był dopiero początek J Ciekawy sposób na przedstawienie
Sherlocka w nieco innym świetle (wg. Doyla był on aseksualistą, tutaj podążyli
za modą i trochę to odwrócili. Boże, oby w czwartym sezonie nie pojawił się
gender). Ale na te aluzje można
przymknąć oko. Jeśli się chce. A ja nie chciałam J Czy tylko ja zauważyłam, że
podczas romantycznej sceny w restauracji, kiedy Sherlock powiedział, że nie ma
dziewczyny, John miał normalną minę, ale zaczął się uśmiechać, gdy usłyszał, że
ten nie ma chłopaka? Taaak, całkowicie shippuję Johnlocka. Wyłapię wszystko,
nawet to, co nie było zamierzone J
A tumbr aż się trzęsie – zwyczajna scena ubarwiona odpowiednim podpisem łamie
serca.
Muzyka. Niby cały czas słyszymy ten
sam motyw (również w kolejnych odcinkach), a jednak za każdym razem nieco
ubarwiony, w zależności od tego, co dzieje się na ekranie. Ja osobiście
pokochałam muzyczkę z czołówki (też byście pokochali, gdybyście oglądali
wszystkie odcinki gwałcąc przycisk „replay”). I cóż. Ustawiłam go sobie jak
dzwonek. Także tego….
Nie ma co ukrywać, że kiedy
oglądałam pierwszy odcinek Sherlocka po raz pierwszy, nie mogłam skupić się na
fabule. Gapiłam się tylko na dziwną twarz Benedicta Cumberbatcha, która
przypominała mi ufoludka (chociaż teraz, gdy trochę pobuszowałam po internecie,
ewidentnie dostrzegam w nim wydrę). No ale z sercem nie wygrałam i kilka
odcinków później stałam się jego wielką fanką. Talent i humor (no, naoglądałam
się wszelki wywiadów, o Krakowie nie wspominając…) zasłoniły mi brzydką
oryginalną twarz. I te oczy. Czy widzieliście te oczy? W serialu tego nie
widać. Boże, jakie on ma oczy. Heterochromia rulezzz!
Jak już przy aktorach jesteśmy, to
może parę słów o ich grze. Jedno słowo. Niesamowita. Może to przez to, że Ben i
Martin przyjaźnią się również w życiu prywatnym (o innych „rodzinnych” aktorach
opowiem Wam przy kolejnych recenzjach. Możecie powiedzieć, że to obsadzanie
znajomych, ale serio, dzięki temu serial jest jeszcze lepszy i taki prawdziwy).
Przez to miałam wrażenie, że to oni rozmawiają, a nie Sherlock i Watson
(chociaż w trzeciej serii widać to najbardziej). Mimo to miałam wrażenie, że
żadna mina (niby kamienna twarz, a tak wiele można z niej wyczytać), żadne
spojrzenie nie jest przypadkowe, że wszystko ma swój sens i w tym momencie
wspominają coś, co razem przeżyli. Radzę również oglądać serial z napisami. Bo
po pierwsze, niektóre tłumaczenia na polski nie mogą odwzorować tego, co
naprawdę miało się na myśli. A po drugie – głosy. Tak świetnie odzwierciedlają
emocje, a wraz z odpowiednią mimiką twarzy doprowadzały mnie do śmiechu lub
łez. Swoją drogą, słyszeliście, że głos Cumberbatcha sprawia, że kobiety
zachodzą w ciążę? Tak tylko mówię. J
Twórcy naprawdę się postarali. Kiedy
serial był emitowany na bieżąco, rzeczywiście założyli strony, które prowadzili
John i Sherlock. Głupia zabawa? Może. Ale i chwyt psychologiczny. Dla fanów to
doskonały bodziec, że serial jest tak realistyczny, tak prawdziwy, że postacie
naprawdę istnieją i żyją własnym życiem. Te role prawdopodobnie pozostaną z
aktorami na zawsze, bo jednak całkowicie stali się częścią historii. Tak, I
believe in Sherlock Holmes.
To, jak dla mnie, najlepsza
ekranizacja Doylowskiego Holmesa. Z różnych powodów. Głównie tych, o których
wspomniałam wyżej. Jak i to, że Watson nie stoi tu w cieniu detektywa, choć
nadal jest tylko chłopcem na posyłki (co się jednak zmieni). Zagadki kryminalne
nie grają tu głównej roli (przynajmniej dla mnie, ja kompletnie odpłynęłam w
stronę życia bohaterów). To świetny serial dla fanów kanonu, a dzięki
technologii i młodzież znajdzie tu coś dla siebie. Byłam tym odcinkiem
zachwycona. Co prawda, po obejrzeniu go jeszcze kilka razy, a także po
zapoznaniu się z kolejnymi stwierdzam, że panowie Moffat i Gatiss dopiero
zaczęli się rozkręcać. A za chwilę wstąpi w nich demon.
Moja
ocena:
5+/6
Najlepsze
teksty:
S: Shut up everybody, shut up! Don't move, don't
speak, don't breathe! I'm trying to think! Anderson, face the other way, you're
putting me off!
A: What? My face is?!
L: Everybody quiet and still, Anderson, turn your back!
A: What? My face is?!
L: Everybody quiet and still, Anderson, turn your back!
*
S: Anderson don't talk out loud, you lower the IQ of the whole street!
S: Anderson don't talk out loud, you lower the IQ of the whole street!
*
Look at you lot. You're all so vacant. Is it nice not
being me? It must be so relaxing.
*
Oh, what, now? I'm in shock! Look, I've got a blanket.
*
S: Did he offer you money to spy on me...?
J: Yes.
S: Did you take it?
J: ...No?
S: Pity, we could've split the fee. Think it through
next time.
Za
Sherlock. Sezon I serdecznie, z
całego serca dziękuję księgarni Matras. Nie będę się w stanie za to
odwdzięczyć. Zapraszam wszystkich do zakupu po promocyjnych cenach (klik w logo
poniżej).
SHERLOCK – ODCINEK 1 - STUDIUM W RÓŻU
Reviewed by Unknown
on
sobota, maja 24, 2014
Rating: