Poszukiwania Chińskiego Spidermana
Pierwszy
odcinek mnie zachwycił. Drugi już trochę mniej. Chociaż nie. Inaczej. Jak
oglądałam pierwszy raz, każdy odcinek mnie zachwycał. A właśnie przy ponownym
obejrzeniu ten drugi odcinek wydał mi się taki średni, nijaki. Ale i tak się
chichrałam, shippowałam i odkrywałam podwójne znaczenia każdego słowa. Bo jedno
drugiego nie wyklucza. A ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że im
częściej oglądam jeden i ten sam odcinek, tym więcej szczegółów, ciekawostek,
czy niechcący wprowadzonych przez scenarzystów aluzji wyłapuję. Fandom zmienia
ludzi.
A, tak,
zapomniałabym. Mówię o serialu Sherlock BBC. Odcinek 2. Blind Banker. Zapomniałam
o tym wspomnieć. To było dla mnie takie oczywiste. J I spoilery. Będą. Bez nich
się nie da. I będzie chaotycznie. Bo bez tego też się nie da. Nawet sobie nie
wyobrażacie, jak wygląda moja kartka z notatkami po oglądaniu każdego odcinka.
Nic się kupy nie trzyma, a przecież wiadomo, że kupa to rzecz dobra, bo
przecież miliony much ją kochają. Więc dla kogoś, kto nie wie, kim Sherlock
jest, może to wszystko wydawać się bez ładu i składu.
Początek
odcinka pokazuje nam chińskie, porcelanowe czajniczki stojące w muzeum. Widzimy
młodą kobietę dbającą o nie jak o własne dzieci. Żeby materiał się nie
zniszczył, trzeba często parzyć w nich herbatę, bo inaczej, gdy wyschnął,
rozsypią się w drobny mak. (Ostatnio zauważyłam, że herbata gra w Sherlocku
bardzo ważną rolę, tak samo jak taksówki, o których wspomnę później). W każdym
razie opiekunka owych czajniczków coś ukrywa, ale my nie zdajemy sobie jeszcze
sprawy, co to takiego (chyba, że ogląda się to któryś z rzędu raz). W tym samym
czasie ktoś napadł na bank, jak się okazuje, nic jednak nie ukradł, a zostawił
grafitową wiadomość (żółtą kreskę) na jednym z obrazów. Tych znaków zaczyna
pojawiać się coraz więcej, jednak nikt nie wie, co oznaczają. Jak Sherlock to
rozpracuje? Czy odnajdzie człowieka-Spidermana? Czy popisze się swoją
inteligencją i spostrzegawczością, a także czarnym humorem? Czy będzie
podskakiwał w banku?
Zacznijmy
od tytułu odcinka, który został, wg. mnie, źle przetłumaczony. Blind Bankier przetłumaczono jako Niewidomy Bankier. Niby poprawnie, ale lepiej
pasowałby chyba Ślepy Bankier. Różnica niewielka, a jednak. Dlaczego? Po
pierwsze żółta kreska na oczach faceta z obrazu. Ale to pół biedy. Ślepy nie w
znaczeniu, że ma problemy ze wzrokiem, bo wtedy, rzeczywiście, takie wyrażenie
można by uznać za obraźliwe. Ślepy w sensie, że nie widzi tego, co widzieć
powinien. Że gdy zobaczy, to zrozumie, ale nikt tego nie widzi. Ale to taki
drobny szczegół.
Co
jeszcze ważnego się dzieje, pomijając sprawę kryminalną? John Watson znajduje
pracę. W przychodni. Bo pracować musi, przecież dla Sherlocka rozpracowywanie
morderców jest zabawą i nie bierze za to wynagrodzenia, a ktoś rachunki za prąd
płacić musi, inaczej części ciała leżące w lodówce się popsują. Okazuje się, że
wyjątkowo ciężko jest mu pogodzić obowiązki lekarza w przychodni i asystenta
detektywa-konsultanta. Zaznaczmy, że jedynego na świecie detektywa-konsultanta,
bo Sherlock chciałby, aby to uwypuklić. Swoją drogą John zaczyna się uczyć od
Holmesa. Zaczyna już dostrzegać pewne ślady, zależności i wie, co warto jest
sfotografować. I to właśnie on w tym związku jest od pocieszania i wyrażania
współczucia, bo Sherlockowi to nie za bardzo wychodzi. Ale, ale. John znajduje
coś jeszcze. I nie jest to jednocentówka, nie. John znajduję… Dziewczynę. Taką
rodzaju żeńskiego. A ta, jak można się domyślić, naszego Holmesa niezwykle
irytuje. Nie wiadomo, czy tylko dlatego, że jest, kręci się i w kółko gada, czy
dlatego, że może mu odebrać… Przyjaciela.
Co do
Sherlocka to wciąż jest oziębły i poważny, nawet nieco przerażający z tymi
swoimi kośćmi policzkowymi. Wciąż trzyma się na dystans, a jednak zauważyłam,
że zaczyna dbać o Johna. Nie chce, aby się martwił, więc chowa noże, którymi
walczył z wrogami podczas gdy Watson urządzał sobie pogawędkę z maszyną w
supermarkecie (toż to takie inteligentne stworzenie). Wciąż, przynajmniej dla
mnie, rzucają sobie dziwne i czasem sprzeczne spojrzenia odnośnie ich
partnerstwa. I, no wiem, Sherlock gejem nie jest. Jest aseksualistą i poślubił
własną pracę. Ale, cholera jasna, skojarzenia same się pojawiają i nic na to
nie poradzę.
Sherlock
taki już jest. Potrzebuje obecności Johna i jednocześnie, kiedy namiętnie o
czymś myśli, nawet nie zauważa, że nie ma go od kilku godzin w domu. John (a
może powinnam powiedzieć Jawn), po prostu musi siedzieć na fotelu obok, nawet
jeżeli miałoby to być spędzanie czasu w całkowitej ciszy. Zresztą coraz
częściej można zauważyć, że bez jakiejś drobnej pomocy Watsona, naszemu
detektywowi nie udałoby się rozwiązać zagadki tak szybko, łatwo i przyjemnie(bo
to oczywiste, że kolejne morderstwa są przyjemne). John przez Sherlocka wpada w
coraz to nowe tarapaty, a mimo to wciąż dla niego ryzykuje. Sherlock natomiast
przedstawia Watsona jako swojego „przyjaciela” (ku zdziwieniu wszystkich
innych) i ratuje go (czytaj: damę) z opresji. Mają, w porównaniu z pierwszym
odcinkiem, o wiele więcej scen razem, jednak wciąż w dwóch krańcach ekranu. Co
się zmieni w późniejszych odcinkach (ale spoiler).
Co
można zauważyć w tej kolejnej sprawie rozwiązywanej przez naszego
(nie)kochanego detektywa? Po pierwsze to, że nie chce się przyznać do swoich
błędów i porażek. Prawie by zginął, ale co tam, po co o tym wspominać, popsuje
mu to wszak reputacje, czy co to tam ma. No i to, jak potrafi być wredny, że
zawsze chce postawić na swoim, wyjść na lepsze i broń Boże nie pokazać nikomu,
że ktokolwiek jest w stanie go rozgryźć. Facet z banku wie, że jestem w stanie
odkryć jego zainteresowania i przeszłość przez wyłapanie szczegółów ubioru?
Dobra, powiemy mu, że wiem to od sekretarki. Pal licho, że sekretarki na oczy
nie widziałem.
Ale
Sherlock to Sherlock. Ta jego niezastąpiona mimika twarzy (nie oszukujmy się,
Cumberbatch to Sherlock od pierwszych minut i choć na początku zastanawiałam
się, dlaczego wybrali kogoś takiego, teraz już wiem, jak bardzo jest
unikatowy). Tylko od potrafi zrobić takie miny. (Żeby nie było pokrzywdzonych,
Martin Freeman też jest niczego sobie. Świetnie gra – szczególnie w
późniejszych odcinkach – i dokładnie pokazuje nam emocje. I BAFTA, więc tego,
nie ma co mówić).
Ale Holmes. Mimika i humor i moja ukochana scena pod
domofonem albo wyginanie się reprezentujące strzał w głowę. Nie ukrywa, jak
bardzo irytują go nieinteligentni ludzie (też tak mam). Uwielbiam jego
słowotok, kiedy wyjaśnia ułomnym typkom ich błędy i oczywiste wytłumaczenie
powodów masła znajdującego się po prawej stronie noża. Bo to takie banalne.
Nawet w chwilach zagrożenia jest w stanie palnąć coś głupiego, a już na pewno
niestosownego. Żeby uzyskać to, co chce, potrafi nawet powiedzieć komplement (i
tu znowu jedna z moich ulubionych scen z Molly na temat fryzury tylko po to, by
dostać truposza).
Podsumowując,
ten odcinek miał może trochę mniej humoru, ale za to więcej akcji, poświęceń i
pechowych randek (i tu pada Sherlockowe „whaaaaat? Właśnie zaprosiłem cię na
randkę”), pokazania Johna jako Womenizera i sprytnego Holmesa oraz tajemniczego
pana M który na chwilę się pojawił i zniknął po to, by wrócić do nas w kolejnym
odcinku. I jeszcze taka ciekawostka. Babeczka, która grała sekretarkę i kochankę
bankiera. Tak, taka blondynka od chińskiej spinki. To Olivia. Ówczesna
dziewczyna Benedicta, z którą był przez 12 lat. Sherlock to, z odcinka na
odcinek, coraz bardziej rodzinny serial.
Za możliwość obejrzenia mojego kochanego serialu z całego serca
dziękuję MATRAS – zapraszam do zakupu płytki przez kliknięcie w poniższy link.
Poszukiwania Chińskiego Spidermana
Reviewed by Unknown
on
piątek, czerwca 13, 2014
Rating: