PRZEDPREMIEROWO: Love, Rosie - ekranizacja
PRZED PREMIERĄ:
Love, Rosie
Zdarzyło
mi się to po raz pierwszy – zostałam
zaproszona na przedpremierowy pokaz filmu dla prasy. Byłam wniebowzięta i
zaraz wyguglałam sobie, o czym jest film, który będę miała okazję obejrzeć trzy
miesiące przed premierą. Przeczytałam opis, popatrzyłam na zdjęcia i pomyślałam
‘Jej, jakiś denny, ckliwy romansik dla młodzieży…’. Nawet sobie nie
wyobrażacie, jak bardzo się pomyliłam…
Wy też będziecie płakać. Weźcie sobie do kina kogoś, do kogo będziecie mogli się przytulić. Męża, chłopaka, psa... |
Rosie
i Alex są przyjaciółmi od małych szkrabów. Są prawdziwymi, autentycznymi
przyjaciółmi i przykładem na to, że przyjaźń
damsko-męska jednak istnieje. Ufają sobie bezgranicznie, mogą ze sobą o
wszystkim porozmawiać, nawet na bardzo drażliwe czy intymne tematy, choć bez
docinków i dogryzania, jak to w prawdziwej przyjaźni, się nie obejdzie. Bo
przecież przyjaciel nie powinien ukrywać prawdy tylko po to, żeby być miłym.
Przyjaciel to ta jedyna osoba, która powie Ci prawdę, nawet najbardziej
bolesną…
Jednak
w wieku 18 lat coś zaczyna się zmieniać. Dociera do nich, że są w sobie
zakochani. Ale strach przed popsuciem
tej przyjaźni, więzi która się między nimi wytworzyła, jest tak duży, że
nie próbują się przyznać do tego, co tak naprawdę urodziło się w ich sercach.
Próbują robić wszystko, by zapomnieć o tej drugiej osobie, by wmówić sobie, że
są szczęśliwi. Tym sposobem Alex wyjeżdża na studia medyczne do Bostonu, a
Rosie w wyniku wpadki zachodzi w ciążę.
Po
takim opisie moglibyście powiedzieć, że to jakiś kolejny, ckliwy romansik dla
nastolatek w stylu New Adult. Tyle też dawał opis filmu. Więc nie dziwcie się,
że byłam do niego nastawiona negatywnie. Ale prawda jest taka, że ów opis to zaledwie jakieś 15 minut filmu.
A to, co dzieje się później…
Przenosimy
się kilka lat w przód i widzimy, jak nasi bohaterowie poradzili sobie z
rozstaniem, jak radzą sobie w dorosłym
życiu. Macierzyństwo. Imprezy. Zaręczyny. Śluby. Dzieci. Żyją swoim własnym
życiem, a jednocześnie wciąż utrzymują ze sobą kontakt, bo nikt nie rozumie ich
tak dobrze, jak oni siebie nawzajem. Wciąż nie mogą zapomnieć. Próbują udawać
przed tą drugą osobą, jak bardzo są szczęśliwi. A w tym momencie ta druga osoba
nie chce wyznać prawdy, bo nie zamierza niszczyć tak udanego życia komuś tak
sobie bliskiemu. A życie nie zawsze jest pięknie i nie zawsze, tuż za rogiem,
czeka miłość i happy end. I nasi bohaterowie doskonale się o tym przekonają, bo
los będzie im rzucał pod nogi coraz to
większe kłody.
„Będę
zawsze, autentycznie, całkowicie cię kochać.”
W
tym filmie jest tyle pięknych momentów.
I nie mam tu na myśli słodkich słówek i pocałunków, podczas których cała
widownia zrobi „oooo”, a dzieci „bleeee”. To znaczące spojrzenia, rozmowy o
życiu, śmierci, miłości i dzieciach. Pojawia się w nich tyle mądrych słów, że
co 10 minut każdy miał zaciśnięte gardło i doszukiwał się prawdy w swoim
własnym życiu. I było tyle chwil, kiedy klęłam w duchu na autorkę, że nie może
tego zrobić, nie w tym momencie. Że powinni sobie powiedzieć prawdę, a oni głupi
nie chcą się nią krzywdzić. Że nie wytrzymają już kolejnych tragedii, bo ja bym
ich nie wytrzymała. Że nie może tak zakończyć filmu. Że zakończenie, którego
idea pojawiła mi się w umyśle w połowie filmu, nie może być TYM zakończeniem.
Po prostu nie. Bo jeśli tak, to nazwę to najgorszym i najbardziej dołującym
filmem na świecie.
Obsada jest wyśmienita i wręcz stworzona do
tego filmu. W Rosie wcieliła się Lily Collins, znana między innymi z Darów
Anioła czy Królewny Śnieżki. Bałam się obejrzeć z nią kolejny film, bo,
niestety, jej brew przysłania mi cały świat. A, powiem szczerze, że na literach
końcowych zorientowałam się – ej, nie zwracałam uwagę na jej brwi! Jej rola
bardzo mi się podobała i wreszcie zobaczyłam w niej kobietę taką, jaką spotyka
się na ulicy czy w warzywniaku, a nie jakąś nastoletnią, boską zabójczynię
demonów. Ale moje serce zajął ktoś inny, przez kogo wzdychałam przez cały film.
Bowiem postać Alexa została wykreowana przez Sama Claflina, grającego wcześniej
w Igrzyskach Śmierci czy w Piratach z Karaibów. Za ruskie Chiny nie wiem, czemu
chłopak gra tak mało, bo jest nie-sa-mo-wi-ty!.
Ma boski uśmiech. I bosko gra. Cały jest boski. Wow, cóż za boska obsada. Cóż
za boski film.
To ten moment, kiedy mina Claflina wygrywa internety |
Prócz
tego postacie drugoplanowe i epizodyczne również zostały idealnie dobrane. Były
i osoby, które od razy wzbudzają naszą niechęć i nienawiść i takie, do których
po minucie pałamy miłością lub chociaż sympatią. Świetnie spisała się Jamie
Winstone, która zagrała przyjaciółkę Rosie. To osoba niezwykle barwna
(dosłownie, bo ma kolorowe włosy) i z niesamowitym poczuciem humoru. Jej
dogryzanie sprawiało, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, nawet w
najsmutniejszym momencie.
„Dobrze
mieć taką przyjaciółkę. Patrzę na ciebie i widzę, jak bardzo moje życie mogłoby
być popieprzone.”
Trzeba
też wspomnieć co nieco o stronie technicznej filmu. Zdjęcia są bardzo miłe dla
oka, jasne, w ciepłych kolorach. Ale najważniejsze – to muzyka, na którą nie mam zwyczaju zwracać uwagi, a tu pamiętam
większość melodii, które usłyszałam. Niektóre kawałki były mi wcześniej znane,
inne całkiem nowe, jednak każda z piosenek była bardzo wpadająca w ucho i
klimatyczna. Każda doskonale dopasowana do sytuacji, a znajomość angielskiego
tekstu pozwalała dostrzec, jak wiele ma wspólnego z daną sceną. Całość
sprawiała, że film oglądało się jeszcze milej.
Co
teraz zrobię? Postaram się zdobyć książkę „Na końcu tęczy”, której wyżej
opisany film jest ekranizacją. Bo? Bo coś, co zaczynało się jak film dla
młodzieży rodem z Disney Channel zmieniło się w głęboką i naprawdę wzruszającą
historię dla dojrzałych kobiet o miłości, przyjaźni, dojrzewaniu i pogoni za
marzeniami. Dla kobiet nawet takich, które w komediach romantycznych nie
gustują (potwierdziła to organizatorka, więc mi możecie nie wierzyć, ale jej
chyba powinniście). Jeżeli ktoś uważa, że Gwiazd Naszych Wina było spoko, ale
zbyt dziecinne i sztuczne, to jak najbardziej powinien na Love, Rosie się wybrać. Polecam także tym, którym przypadł do gustu,
np. Poradnik Pozytywnego Myślenia. A jeżeli wciąż Was nie przekonałam (a będę
się to starała robić za każdym razem), to powiem jeszcze, że po seansie cała toaleta była zapchana
kobietami poprawiającymi rozmyty makijaż. I był to jeden z niewielu filmów,
podczas którego ani razu nie zerknęłam na zegarek. I chyba najlepszy dowód,
jeżeli chodzi o mnie – ani razu nie wspomniałam o Sherlocku J
Love, Rosie
„Na końcu tęczy” Cecelia Ahern
Komedia rom.
USA/Wielka Brytania
5 grudnia 2014 (Polska) 24 września
2014 (świat)
Reżyseria: Christian Ditter
scenariusz: Juliette Towhidi
Przypominam także, że możecie zobaczyć moje wrażenia zaraz po zakończeniu oglądania
PRZEDPREMIEROWO: Love, Rosie - ekranizacja
Reviewed by Unknown
on
sobota, listopada 22, 2014
Rating: