Drugi tom zawsze lepszy/gorszy | Dwór Mgieł i Furii / Sarah J. Maas | Recenzja
Wszyscy mówili, że będę zachwycona. Wszyscy powtarzali, że drugi tom Dworu Cierni i Róż od Sary J. Maas spodoba mi się jeszcze bardziej, niż tom pierwszy. Zakładam, że unoszący się w powietrzu smog ma na mnie zły wpływ, bo nie do końca mogę się z tym zgodzić.
Pierwszym tomem tej serii byłam rzeczywiście zachwycona. ACOTAR może nie był wybitnie genialny, ale oczarował mnie baśniowy klimat rodem z Pięknej i Bestii i zakochałam się w Rhysandzie. W drugim tomie, czyli w Dworze Mgieł i Furii, spodziewałam się znaleźć kontynuację tej opowieści urozmaiconą tym razem o motyw Persefony. Gdy w me ręce trafiło grube tomiszcze nie mogłam się doczekać, by znów spotkać się z postaciami, dzięki którym ten tytuł uplasował się na podium najlepszych książek przeczytanych w 2016 roku. Ale... hm... historia chyba straciła na swej świeżości i oryginalności, bowiem wcale nie jestem nią zachwycona.
Motyw Persefony rzeczywiście się pojawił, ale, co dla jednych stanowi wadę dla innych zaletę, jest tylko subtelnym zarysem. Główna bohaterka, Feyra, raz w miesiącu musi opuszczać swego ukochanego, by tydzień spędzić u demona (którego z kolei kocham ja). Jednak ten mitologiczny wątek został użyty jako zarys, by potem potoczyć się własnym torem. Jednocześnie główna bohaterka początkowo bardzo mnie irytowała i miałam ochotę potraktować plaskaczem jej twarz za każdym razem, gdy wypowiedziała kolejne zdanie. Pocieszył mnie jednak fakt, że ze strony na stronę przechodziła metamorfozę i nieco zmądrzała. Prawda jest też taka, że cała książka dziwnie mi się dłużyła i wciągnęłam się w nią dopiero jakieś 200 stron przed końcem.
Dziwne jest to o tyle, że DMIF naprawdę rządzi akcja i w porównaniu z wydarzeniami z tego tomu pierwsza część może wydawać się nudna. Owszem, Maas stanowczo przesadziła z liczbą i szczegółami scen erotycznych, przez które co u rusz zaliczałam facepalma, ale przymykając na to oko, nie mamy czasu się nudzić. Co chwila intrygi, walki, lejąca się krew i zdrady. W pewnym momencie człowiek gubi się w imionach i wydarzeniach, ale to sprawia, że całość jest bardzo emocjonalna, a zakończenie wbija w fotel i zapiera dech. Jeszcze bardziej człowiek chce zdobyć kontynuację, bo jak to? Co teraz? Ostatnie rozdziały sprawiają, że nie wiemy, co się dzieje, co wiemy tylko my, a z czego zdają sobie sprawę bohaterowie i jak wszystko potoczy się dalej. Pojawia się tu także znacznie więcej postaci i choć nie poświęca się im wiele czasu, wprowadzają do historii swój temperament. I z jakiegoś powodu darzę wielką sympatią Luciena od pierwszego tomu i wcale mi to teraz nie przeszło. Mam nadzieję, że w trzecim tomie doda oliwy do ognia. A i świat stworzony przez autorkę staje przed nami otworem pozwalając poznać jego różne, nieznane mam wcześniej zakamarki.
Jednocześnie drugi tom stracił w moim mniemaniu na świeżości. Wszystko dlatego, że w bardzo dużym stopniu przypominał mi Trylogię Czarnych Kamieni, a wiadomo, że Maas miała styczność z tą serią i, najprawdopodobniej, w dużym stopniu się nią zainspirowała. O podobieństwach wspominam na kanale.
Nie zrozumcie mnie źle, ACOMAF nadal utrzymuje poziom, ale po tych wszystkich zachwytach myślałam, że będzie jeszcze lepszy. Tymczasem zachwycił mnie akcją, plot twistami i dużą ilością Rhysanda i podejrzewam, ze do gustu przypadłby mi jeszcze bardziej, gdybym nie znała serii Anne Bishop. Nie zmienia to jednak faktu, że czuć w piórze Sary lekkość i lepszy warsztat z każdą kolejną książką.
Dwór Mgieł i Furii planuję przeczytać również w oryginale, więc wtedy dam Wam znać, czy duży wpływ na przekaz ma tłumaczenie ^^
ZOBACZ TAKŻE:
ZOBACZ TAKŻE:
Drugi tom zawsze lepszy/gorszy | Dwór Mgieł i Furii / Sarah J. Maas | Recenzja
Reviewed by Unknown
on
piątek, stycznia 13, 2017
Rating: