PRZED PREMIERĄ: Maybe Someday / Colleen Hoover
Serce: 1 – Sydney: 0
MAYBE SOMEDAY
/ Colleen Hoover
Będziecie się albo
cieszyć, albo będziecie zmuszeni mi wybaczyć, ale w tej recenzji nie omówię
przedstawionego świata, nie scharakteryzuję bohaterów, nie będę opisywać szaty
graficznej czy narracji. Ta recenzja będzie prawdopodobnie zapisem emocji,
jakie wzbudziła we mnie powieść Maybe Someday. Bo zrobiła ona coś, czego żadnej
innej lekturze się nie udało. Więc dziś emocjonalnie, refleksyjnie i
melancholijnie.
Sydney
ma dwadzieścia dwa lata i życiowego pecha w gratisie. Właśnie dowiedziała się,
że jej chłopak zdradza ją z jej własną przyjaciółką. Dziewczyna więc przyłożyła
w twarz obojgu, spakowała swoje rzeczy i z obolałą pięścią ruszyła na
poszukiwanie sensu życia. Została bezdomną i jedyną ewentualnością jawiącą się
na horyzoncie staje się zamieszkanie u Ridga, gitarzysty tworzącego piękne
melodie, ale niepotrafiący poradzić sobie z tekstem piosenek.
„W życiu się nie
spodziewałam, że dzień moich dwudziestych drugich urodzin zwieńczą prysznic w
obcym mieszkaniu i spanie na kanapie należącej do chłopaka, którego znam
zaledwie od dwóch tygodni. A wszystko to przez dwie osoby, na których zależało
mi najbardziej na świecie i którym najbardziej na świecie ufałam.”
To
chyba pierwsza taka powieść, przy której moja mimika twarzy szalała. Nie wiem,
co pomyśleli sobie o mnie ludzie (bo pytali, czy wszystko ze mną w porządku i
czy dobrze się czuję), kiedy w autobusie na przemian śmiałam się, zasłaniałam
twarz dłońmi, albo szeroko otwierałam oczy i usta. A to naprawdę zdarza mi się wyjątkowo
rzadko. Bo lektury zazwyczaj są dla mnie elementem fantazji autora; wiem, że
wszystko jest zmyślone i podkoloryzowane, nie zżywam się z papierowymi
bohaterami, a większość wydarzeń jestem w stanie przewidzieć. I teraz muszę
sobie zaprzeczyć, bo przy Maybe Someday złamałam swoje zwyczaje. Ta powieść
stała się dla mnie historią tak prawdziwą, tak namacalną, tak szokującą i tak
poruszającą, że nie będę w stanie wybaczyć autorce tego, co zrobiła z moim
życiem. Tego, jak potraktowała mnie, moje serce i moją duszę. Bo tak się nie
robi. Nie tworzy się czegoś, o czym będę rozmyślać dzień i noc. Nie tworzy się
czegoś, czego chciałabym stać się częścią a jednocześnie marzę, by nigdy mnie
nie dotknęło. Nie tworzy się czegoś, co można by nazwać płytkim romansidłem –
gdyby nie temat, bohaterowie i bieg wydarzeń. Nie tworzy się czegoś, co zostawi
mnie z sercem przebitym gwoździem opatrzonym małym plasterkiem. Tak się nie robi. A Colleen Hoover to
zrobiła.
Wreszcie
miałam do czynienia z powieścią prawdziwą, bez płytkiej, nastoletniej miłości
od pierwszego wejrzenia, nic przesłodzonego czy nierealnego. Tylko prawda, do
bólu realna prawda, dotykająca gdzieś bardzo głęboko. Czułam to podczas
czytania. Naprawdę, czułam to dziwne uczucie w żołądku, które nie pozwalało mi
trzeźwo myśleć i wielokrotnie uświadamiałam sobie niesprawiedliwość i dziwne
zasady rządzące naszym światem.
„Jestem pewien, że
ludzie napotykają na swojej drodze osoby, które do nich idealnie pasują.
Niektórzy nazywają je pokrewnymi duszami, inni prawdziwymi miłościami. Są tacy,
którzy uważają, że człowiek może spotkać w życiu więcej niż jedną taką osobę.
Zaczynam wierzyć, że to prawda.”
Podziwiam
Colleen Hoover za to, że stworzyła coś tak prawdziwego i bolesnego, a zarazem
dopracowanego. Bo każdy bohater staje się nam bliski, poznajemy jego charakter,
jego historię, jego przeszłość; rozumiemy przyczyny podejmowanych przez nich
wyborów i decyzji i wszystko trzyma się nam tego metaforycznego nawozu.
Nie
spodziewałam się, że będę chciała znaleźć się wewnątrz tej książki i spotkać kogoś
takiego w swoim życiu. Że będę tak często się śmiać, a nawet wybuchać śmiechem.
A wiedzcie, że mnie rozśmieszyć jest trudno. Każda lektura, która próbowała to
zrobić, wylądowała w moim metaforycznym
koszu z napisem „durne parodie”. A Colleen Hoover wreszcie odkryła, co
siedzi w mojej głowie. Wlazła do niej, wyciągnęła kilka szarych komórek i
przelała na papier ich zawartość. Jeszcze nigdy żadna książka nie stała mi się
tak bliska. Jeszcze nigdy nie miałam tyle łez w oczach.
Jako
że piosenki i muzyka odgrywają w tej powieści nad wyraz znaczącą rolę, autorka
wraz z Griffinem Petersonem przygotowała dla nas niespodziankę. Oprócz tekstów
piosenek, udostępniony jest nam kod, który możemy zeskanować telefonem i dzięki
niemu mamy okazję wysłuchać tych samych piosenek, które śpiewają, słuchają i
grają nasi bohaterowie. Niesamowicie wczułam się przez to w historię, miałam
dreszcze, a cała treść i emocje działały na mnie z podwójną siłą. Swoją drogą –
literatura rusza na przód, jawi nam
się wizja przyszłości, kiedy książki pozwolą nam słyszeć i czuć to samo, co
papierowe postaci.
Jakie
motywy występują w Maybe Someday, jak można ją krótko podsumować?
- · Muzyka, która odgrywa w tej historii bardzo ważną rolę, jest tłem, a jednocześnie częścią i bodźcem do rozwoju dalszych wydarzeń. Coś w sam raz dla fanów Ostatniej Spowiedzi czy filmu Prosto w serce.
- · Refleksyjność, rozmyślania i przemyślenia o życiu, o swoim wnętrzu, o tym, co może wydarzyć się now, never lub maybe someday.
- · Zakazana, toksyczna miłość, romans między osobami, które wiedzą, że coś do siebie czują, ale wiedzą też, że czuć tego nie powinni. I to właśnie jest tak bolesne i do głębi przejmujące.
- · Colleen Hoover – bo tak, jej należy się osobny motyw, osobny tag, nie ma drugiej takiej. I jeżeli znacie tę autorkę, to na pewno uwielbiacie hooverowskie powieści i nie muszę polecam Wam również i tej.
Nie
jestem w stanie powiedzieć czegokolwiek o treści Maybe Someday. Nie jestem w
stanie opisać bohaterów, prócz tego, że pokochałam Ridga za jego lojalność.
Wszystko, co mogłabym powiedzieć, prawdopodobnie ocierałoby się o spoilery.
Niech przemówią za mnie emocje i fakt, że odnalazłam autorkę swojego życia,
swój nowy autorytet, jeśli chodzi o pisanie.
„Z pożądaniem łatwo
wygrać. Zwłaszcza, gdy jego jedynym orężem jest wzajemny pociąg. O wiele
trudniej jest wygrać walkę z własnym
sercem.”
Maybe Someday
Colleen Hoover
Maybe #1
Wydawnictwo Otwarte
Piotr Grzegorzewski
440 stron
Premiera: 13.05.2015
Zapraszam również do obejrzenia video
recenzji
PRZED PREMIERĄ: Maybe Someday / Colleen Hoover
Reviewed by Unknown
on
środa, kwietnia 29, 2015
Rating: